czwartek, 17 lipca 2014

Jedziemy autobusem!

Dzisiaj pragnę podzielić się z Wami jak wygląda jazda autobusem w USA.

Źródło: Internet

Zacznę od tego, że Ameryka słynie z kiepskich połączeń autobusowych. Z tego środka transportu można korzystać praktycznie tylko w dużych miastach i w większych County. Ja mam to szczęście, ze obecnie mieszkam w Orange County, które jest bardzo dobrze rozwinięte pod tym względem jak na standard Amerykański. Dużo zależy również od tego w jakie miejsce chcemy się dostać i ile jest przesiadek. Jeśli na naszej trasie pojawią się więcej niż jedna przesiadka to lepiej sobie odpuścić. W dni powszednie autobusy kursują co 35 minut a w weekendy co 60 minut. Zatem, jeśli autobus ma opóźnienie jedna przesiadka, również może zając sporo czasu. Nieraz było tak, ze doszłam na przystanek o odpowiedniej godzinie a i tak czekałam 20 min na autobus, więc różnie bywa. Bilet jednorazowy kosztuje $2. Można tez kupić bilet jednodniowy za $5, jest jeszcze bodajże tygodniowy, miesięczny. Bilet kupujemy u kierowcy, ma on taki automat i może nam wydrukować, np. "one-day pass" albo jak kupujemy bilet jednorazowy to wrzucamy do maszyny pieniądze. Bilet jednodniowy skanujemy. Kiedy pierwszy raz jechałam autobusem byłam trochę niedoinformowana i przy pierwszej jeździe nie miałam drobnych tylko banknot pięciodolarowy. Na szczęście kierowca był bardzo miły i pozwolił mi przejechać ten odcinek za darmo :) Bilet, ale to już raczej ten tzw. pass, można kupić również przez internet, otrzymać pocztą, czy tez odebrać w wyznaczonych sklepach spożywczych. Jest również możliwość otrzymywania wiadomości SMS o godzinach danej linii. Wysyłamy SMS jakie ramy czasowe nas interesują, jaki przystanek i jaka linia, i otrzymujemy trzy zbliżone pory kursowania.
Zastanawiało mnie też, gdzie są te przyciski "stop" przy drzwiach. Szukałam po całym autobusie czegoś podobnego, ale nie znalazłam i stwierdziłam, że zawsze trzeba po prostu wstać. Przy kolejnej podróży, kiedy "kierowczyni" ominęła mój przystanek, mimo że stałam tuz obok niej, wytłumaczyła mi, że należy pociągnąć za linkę, która wisi przy oknie. Przy tej pomyłce zyskałam przystanek obok domu, jednak Pani kierowca nie była zadowolona z tego faktu - ja tak :)

Jazda autobusem jest bardzo przyjemna. Siedzenia są wygodne, trochę szersze, niż te w Polskich autobusach miejskich. Jest klimatyzacja, bez której tutaj byśmy się ugotowali, i widok z okna o wiele lepszy niż z okna samochodu dlatego, ze wiadomo jest wysokie i na całej długości autobusu (widoki są tu piękne, szczególnie przy zachodzie słońca góry wyglądają fantastycznie). Autobus kiedy się zatrzymuje ma zanizaną podłogę, co jest ułatwieniem dla osób na wózku czy jak mama z dzieckiem chce wprowadzić wózek. Z przodku autobusu można umieścić rower na specjalnym szkielecie. Jedyne co bym tu ulepszyła to lepsza informacja o przystankach, magnetofon w autobusie informuje o kolejnym jednak nie pojawia to się na wyświetlaczu a mogłoby.

Jakoś podróży jest dobra, jednak myślę, ze system autobusowy nie dorównuje temu jaki jest np. we Wrocławiu lub Krakowie. Wiadomo, w USA wszyscy lub znaczna większość posługuje się samochodami i nie ma takiego zapotrzebowania na autobusy.

Jeśli macie jakieś pytania zadawajcie w komentarzach!

piątek, 2 maja 2014

Zakupy kosmetyczno-ubraniowo-jedzeniowo-elektroniczne :)

Witam Was w kolejnej notce o zakupach! Z góry przepraszam, że jakość niektórych zdjęć jest kiepska, taki mój aparat i moja ręka ;) Aby nie przedłużać przedstawię Wam co udało mi się kupić (lub dostać) w ostatnim czasie.


Zacznę od kilku podarunków z Japonii, ponieważ część rodziny leciała, więc coś przywiozła. Powyżej bardzo dobre i oryginalne czekoladki z Soka University. Widać nawet na niektórych nazwę ;)
Kit-Katy o bardzo oryginalnych smakach: machy z sakurą, truskawkowym i zielonej herbaty macha. Najlepsze te ostanie. Uwielbiam słodycze z zielonej herbaty macha.
To sa takie jakby pianki słodkie. Tez o smaku sakury :) Tak w ogóle to tak, kwiaty sakury się je :) Marynowane, słone, takie w occie. Z tego co wiem to różne kwiaty można jeść :)
Po lewej kasztany! W skorupkach, należało rozłupać skorupkę a w środku był piękny, średnio-pyszny kasztan :D A obok herbata. Nie wiem co robi na zdjęciu :P
A tu świetna rzecz. Perfum w kremie. Ale co ciekawe, tego perfumu używają Maiko (dziewczyny, które zdały egzamin na maiko mogą zostać Geishą po 5 latach, czy kiedy naucza sie wszystkiego) :) Zapach jest bardzo oryginalny, aż można poczuć Japonię. Zakupiony w Kioto, więc egzemplarz cenny :)
Podkład, ktory pewnie w Polsce jest powszechnie znany. SPF 20, ogólnie bardzo fajny, bo wcale nie widać, że mam coś na twarzy.
Zmywacz do paznokci. Bardzo duża butla za niecałe $3. To jest bodajże marka Targetu.
Żel pod prysznic. Również z Targetu. O wiele lepszy niż ten poprzedni. Przede wszystkim  ma niesamowity zapach!
Jeden zakup elektroniczny. Świetna prostownica. Prostuje moje włosy za jednym pociągnięciem. Jak na amerykańskie realia była w miarę tania. Z reszta najtańsze widziałam własnie w Targecie :) Taka szybka ciekawostka. Niedawno w Targecie hakerzy ukradli dane kredytowe z kart klientów. Nie wiem na jaką skalę, wiem, że w moich okolicach. Teraz pewnie sklep jest podwójnie ostrożny!
Na koniec zakupy ciuchowe. Te zdjęcia mogą być gorszej jakości. Nie pamiętam gdzie kupiłam powyższa bluzkę. To jest przód. Z tyłu ma dosyć pokaźne wycięcie :)
Reszta ciuchów została zakupiona w charlotte russe. Sklep fajny a cenami nie zabijają :)
Totalne szaleństwo z mojej strony. Ja ogólnie preferuje kolory ciemne, czarne, szare i niebieskie, ale widzę, że takie malinowe odcienie tez troszkę mnie przyciągają. TAk jak ta bluzka, chociaż ona jest stłumiona tym białym kolorem.
Sukienka. Bardzo dobrze trzyma sie bez ramiączek :) W ogóle zauważyłam, że mnóstwo jest tego typu wzorów w sklepach. Chyba taka moda nastała :)
Kolejna sukienka. Tym razem bardzo długa, aż do ziemi :) Do zdjęcia musiałam ja złożyć :) Podoba mi sie, bo jest długa (a ja jestem bardzo wysoka i taka sukienka nawet mi sie marzyła jakiś czas) i jest przewiewna, ma delikatny, cienki materiał, wiec na upały jak najbardziej :)
I ostatni zakup, sweterek. Ma dłuższy przód, więc można go zawiązać w talii :) Bardzo wygodny, ma długie rękawy. Ja ogólnie mam  problem z kupowaniem czegokolwiek, np. większość sukienek jest mi za krótka, brakuje dosłownie 10 cm, aby zakryć co trzeba, to samo jest ze spodniami i rękawami przy bluzkach z długim rękawem. Na szczęście teraz jest taki wybór, że zawsze coś mogę znaleźć. 

To wszystko na dzisiaj, pozdrawiam!

poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Wrażenia po wycieczce do Los Angeles - downtown (dużo zdjęć!)

Witam Was po dłuższej przerwie! Niestety mam ostatnio trochę mniej czasu na bloga, ale postanowiłam dla Was dzisiaj poświęcić trochę czasu i podzielić się moimi spostrzeżeniami po wycieczce do downtown w Los Angeles. Ci, którzy polubili moja stronę na facebooku wiedzą, ze całkowicie nie zniknęłam :) Zatem zachęcam do polubienia, jeśli chcecie być na bieżąco, tam dziele sie szybkimi ciekawostkami, zdjęciami :)

Na początku powiem, że mam mały niedosyt i na pewno wybiorę się do Los Angeles jeszcze nie raz, z reszta jest mnóstwo miejsc, które trzeba koniecznie odwiedzić. Moja wycieczka była krótka, gdyż mieliśmy dosyć mało czasu. Głównym naszym celem było załatwienie pewnej sprawy w downtown a zwiedzanie było miłym dodatkiem. Przyjechaliśmy autem, zatem parking tez mieliśmy do wyznaczonej godziny, więc na zwiedzanie było bardzo mało czasu a niektóre miejsca, które chciałabym zobaczyć (ciekawe nawet było przechadzanie się przypadkową ulicą) mogłam tylko zwiedzić "migiem", bądź tylko przechodem. Myślę ze najlepsza opcją byłoby dotarcie z rana pociągiem (swoja droga mam świetne połączenie) i zostać ile się tylko zapragnie.

Zacznę więc od początku. Na miejscu byliśmy ok godziny 10.00 rano. Poniżej zdjęcia z samochodu, gdzie z autostrady wyłaniały sie pierwsze widoki drapaczy chmur. Zaznaczę, że rannej mgły już nie było. Podejrzewam, że ta "chmura" pomiędzy budynkami to smog. Z reszta nawet tak wygląda. Wdech w piersiach zaparły mi też kilkupoziomowe autostrady, pod którymi przejeżdżaliśmy. Takich konstrukcji nigdy wcześniej nie widziałam. Niestety nie zdążyłam zrobić zdjęcia. Jedynie jednopoziomowej.
(kliknijcie na zdjęcie w ramach powiększenia)
.




Budynek poniżej jest najwyższym w Los Angeles.



Ten bardzo mi się spodobał :)


Po krótkich poszukiwaniach znaleźliśmy parking. Kosztował nas on $30 w centrum downtown. A korzystaliśmy z niego jakieś 6 godzin. Tak jak wspomniałam wcześniej mieliśmy ograniczony czas i mogliśmy zostać tylko do 4.00 pm! Udaliśmy się na poszukiwania naszego punktu i o 11.00 am rozdzieliliśmy się. Mąż poszedł załatwiać sprawy a ja przez ok. godzinę dokładnie oglądałam okolice, czyli 5th street, Bunker Hill Steps, 4th street, Grand Ave. i Olive Street. Oczywiście nie po całych długościach, ale w okolicach. Lubie zagłębiać się w szczegóły przy zwiedzaniu. Zauważyłam, że na niektórych budynkach są małe przyciski i należy ich użyć w wypadku pożaru. Zaskoczyło mnie to, ale pozytywnie! Do tego prawie przy każdym budynku były jakby gwinty(?) od wody(poprawcie mnie jeśli się mylę). To tez coś innego niż to co widziałam w Polskich miastach. Te ulice były ładnego, ale bardzo nowoczesne. Kiedy przechadzałam się u stóp wieżowców budynki były płaskie. Później nieco widoki się zmieniły.




Bunker Hill Steps
 kurka dopiero teraz widze, ze nie mam zdjęcia z dołu (mam tylko ze mną, a chciałabym aby było czyste :P) Na wprost widać budynek, jest to Biblioteka Publiczna w Los Angeles.

Rzeźba przy skrzyżowaniu ulicy 4th street i Hope Street




California Plaza, też nie miałam czasu aby tam wejść :/


Jeszcze wspomnę o autobusach. Widziałam tylko jeden stary, który był autobusem szkolnym i nie wyglądał, aby był przyjazny środowisku. Reszta to były air-friendly, czyli pewnie na energie odnawialną.
z Olive Street było widać takie cudo!

starszy budynek na Olive Street

Od tego momentu już jesteśmy razem. Wracamy się na 6th Street na parking, aby odłożyć pewnie rzeczy i ruszamy w stronę Olvera Street i Chinatown, aby przy okazji coś zjeść. Bardzo byłam podekscytowana, aby chociaż trochę zobaczyć te miejsca (jak wcześniej wspomniałam niestety szczegółowo nie zdążyliśmy pozwiedzać, ale do nastepnego razu ;)). Pisałam prace maturalna na temat USA i w jednej książce Lisy See "Dziewczęsta z Sznghaju", którą wykorzystywałam do swojej pracy akcja toczyła się własnie w Chinatown i Olvera Street również była wspomniana. Bardzo mnie zaciekawiła wtedy ta książka, nie myślałam, ze będę w stanie kiedyś te miejsca zobaczyć ;)
Było już południe, straszny upał i słonce paliło głowę, na szczęście w Chinatown kupiłam sobie kapelusz od Chinki za jedyne $4, bardzo ładny swoją drogą :)


Wspomniana wcześniej biblioteka od głównego wejścia. Przy okazji widziałam wywiad z jakąś parą, który był filmowany. Pewnie do jakiegoś dokumentu, albo wiadomości :) Była akurat pora lunchu, więc ludzie zajmowali wszelki kawałek zieleni przy bibliotece, odpoczywali, leżeli na trawie, jedli swoje kanapki.


Disney Concert Hall widziany z Grand Ave.

Los Angeles Times!


City Hall. Centrum Los Angeles. Piękny, duży park. Znowusz była pora lunchu, więc były stoiska, ludzie zajmowali cienie pod każdym drzewkiem, leżeli na trawie, spotykali się rozmawiali. W ogóle po drodze widziałam dużo ładnych parków. Na prawdę jest co robić w centrum.

Zbliżamy się do celu.
Brama do Chinatown!

Miasteczko ciagle sie rozwija. Powyżej budowa tradycyjnego budynku w stylu chińskim :)

Weszliśmy do jakieś restauracji. Ja miałam Vegetable chow main (makaron nie wiem jaki ale przypominał udon z warzywami) i dla nas obu jeszcze zamówiłam chicken egg roll, chyba za dużo, bo sama danie głównego było spore, ale uwielbiam te ich egg rolsy :) Mój mąż miał wieprzowinę z ryżowym makaronem, nie wiem jak się nazywało. Do tego kawa mrożona a ja zamówiłam tajska herbatę z boba. Zdziwiło mnie że była taka pomarańczowa, ale dobra, nie za słodka ;) Swoja droga boba to sa te kulki czarne, które widać na dnie. Do końca nie wiem jak wytłumaczyć co to jest, ale jest to cos w stylu twardej galaretki, bardzo to lubię. Hm.. to jest coś w stylu tapioca :) gumowe, fajne :) Jak znajdziecie boba w Polsce to spróbujcie :)

Data założenia Los Angeles. Olvera Street - pierwsza dzielnica hiszpańskich kolonistów. Osadnicy stworzyli osadę (wiem jak to brzmi :P) zwaną pueblo nazwane na cześć "Matki Bożej Królowej Aniołów". Ich pochodzenie było głównie afrykańskie, indiańskie i Europejskie. Po wojnie amerykańsko-meksykańskiej Los Angeles zostało częścią USA dopiero w 1847 roku.

Cmentarz tuż obok pueblo. Nie było nagrobków, po prostu roślinność oddzielona. Około 693 pierwszych rezydentów Los Angeles zostało tu pochowanych.


Powyżej również bardzo stary budynek. Jeśli dobrze widać z 1880r.

jeszcze widok na ulicę. Uwielbiam oglądać miasto z wiaduktu :D

City Hall z drugiej strony "United States Court House". W okolicach City Hall były sądy i Jak widac jeden z nich był również przyłączony do City Hall. Kiedy mijaliśmy sąd po drugiej stronie ulicy, ludzie czekali na zewnątrz na rozprawę. Przeważała liczba meksykanów.

Tu na szybko grafiki na ścianie :) Wcześniej również były piękne graffiti o tematyce afrykańskiej, ale kurka zdjęcia nie machnęłam :)


Szybki widok na Broadway Street. Piękna ulica. Piękne budynki!

O jednak są :) Wiadukty poziomowe :)
Ale I tak to jeszcze nie są te najwyższe. To zdjęcie już robiłam za późno :P

Podsumowując: miastem jestem zachwycona. Wiadomo nie wszędzie jest idealnie, tez znajdujemy śmieci w parkach, przy jezdni (kara za śmiecenie $1000). Każde miasto ma swój urok i Los Angeles też! W końcu jedno z największych miast świata. Każda dzielnica jest inna. W Hollywood będziemy czuć się inaczej niż w downtown. Miasto jest ogromne i... płaskie. Wieżowce to tylko to skupisko w centrum. Wielu jak przyjeżdża do LA jest rozczarowanych "że na filmach to wyglądało inaczej", bo wiadomo, kamera nie obejmie tego co my widzimy. Ale to nie ma znaczenia. Wieżowce robią wrażenie, ale mnie osobiście bardziej "ruszają" stare budowle szczególnie, kiedy wieżowiec to prostokąt (niektóre z nich miały ciekawe kształty oczywiście).

Jeszcze jedna sprawa, która mnie bardzo mocno poruszyła. Bezdomni. Widok okropny. Za każdym razem kiedy jakieś mijaliśmy dostawałam szoku. Widocznie moja psychika jest na to za słaba. Niestety, można ich było spotkać wszędzie, szczególnie kiedy szliśmy Broadway'em. W parku przy City Hall jak wspomniałam ludzie normalnie spędzali czas a na trawie, na słońcu (było ponad 30 stopni C!) leżał człowiek, poubierany we wszystko co ma. I tak kilka godzin. I co tu zrobić? Nikt nie może nic zrobić.. Bądź nie chce. Ogólnie to czuło się, że miasto jest niebezpieczne. Przechodząc obok kogoś podejrzanego automatycznie miałam oczy dookoła głowy. Nie wspomnę jak niebezpiecznie musi być nocą! Kiedy mijaliśmy mniejsze sklepy ludzie wychodzili i zachęcali, aby coś u nich kupić. Zatem, jeśli ktoś wybiera się na zwiedzanie LA należy trzymać się tylko większych ulic, gdzie jest więcej ludzi i nie daj Boże skręcać w jakieś uliczki. Nigdy nie wiadomo kto może mieć broń.
Na koniec jeszcze jedna sytuacja. Kiedy czekałam na mojego męża i kręciłam sie w okolicach Bunker Hill Steps bardzo się wystraszyła, bo minęłam człowieka (normalny facet tez było widać, że po prostu się kręcił), który po chwili się zatrzymał i kątem oka widziałam, ze sie na mnie patrzy. Ja w panikę idę przed siebie prosto powolutku szybciej. Facet się do mnie dwukrotnie odezwał, coraz to głośniej to mysle, nie będe udawać głupka. Przedstawił mi się, spytał się skąd jestem (acent), co tu robię itd. Wiecie co sie okazało? Zaczepił mnie tylko po to, aby powiedzieć mi, ze jestem bardzo piękna xD Była wtedy pora lunchu, a on pracował gdzieś w firmie obok. Powtórzył trzykrotnie, ze jestem bardzo piękna, że się cieszy i pożegnał, bo musiał wracać. Więc jak widać, może nie musimy się tak wszystkich bać, ale ostrożności nigdy za wiele (sytuacja miała miejsce w centrum downtown to też inna bajka).

Mam nadzieję, że relacja Wam się podobała :) Notkę publikuję teraz (czyli później :P), ale powstała ona dzień po zwiedzaniu, więc jest "na świeżo" :) Jeśli przypomni mi się coś ciekawego, napisze to w kolejnej notce.

Pozdrawiam Was serdecznie!